Arkadia to miejsce pełne szczęścia, raj i wieczny spokój. No może nie licząc świata spowitego wizją bliskiej apokalipsy, "zakładu wychowawczego" dla kobiet, pod dowództwem nieugiętych moralnie Wapończyków, cel pełnych przestępczyń o ciemnej przeszłości. Zamieszki i powszechne zgubienie własnej osobowości, chyba również nie wpisuje się w definicję szczęścia... "Arkadia" Iwony Michałowskiej, to bowiem całkowita opozycja tej wyidealizowanej krainy wiecznej sielanki.
Jesteś i zawsze byłeś wolny moralnie. Przestrzegasz własnej piramidy wartości, działasz według własnej definicji dobra. Muszę Cię zmartwić. To tylko iluzja, czysta manipulacja. Iluzja, po której odkryciu, Twoje postrzeganie osobistych decyzji i rzeczywistości nabierze zupełnie innego znaczenia. Proszę państwa, przedstawiam książkę, która dorobiła się swojego prywatnego ołtarzyka na mojej półce - "Mechaniczna pomarańcza" Anthony Burgess.
★★★★★★★★★☆
Zostajemy wrzuceni w świat o nieokreślonym miejscu, ani czasie. Może to był zarówno Londyn, Moskwa, ale ze względu na uniwersalność, przypuszczenia odnośnie konkretnej lokalizacji można również rozszerzyć do innych miejsc na globie. Akcję powieści przybliża nam 15-letni Alex, główny bohater i narrator, to właśnie jego oczami, poznajemy całość fabuły. Jest to forma spowiedzi, a raczej pamiętnika, do którego możemy bez skrępowania zaglądnąć, i móc odczuwać emocje bohatera w pełnej krasie. Wchodzimy głęboko w jego umysł - umysł zwyrodnialca, dane nam jest poznać jego motywacje, co daje czytelnikowi poczucie całkowitego zanurzenia się w ocean ciemnej, przestępczej, ludzkiej świadomości. Jest on bowiem przywódcą 4-osobowego gangu chuliganów, który swój wolny czas spędza na gwałtach, włamaniach, narkotykach i bijatykach. W skrócie postawa, cóż, niegodna naśladowania. Jednak paradoksalnie - nie czyny zwyrodnialców, ale mechanizm i działanie ich świadomości najbardziej przeraża i zadziwia. Jednak mimo odrażających wręcz miejscami działań, postać Alex'a swoją autentycznością, szczerością do bólu, braterstwem i wiernością - wzbudza ogromną sympatię. Członkowie gangu są tylko pozornie zżyci, dobro pozornie dobre, a plan resocjalizacji, w celu całkowitego wyeliminowania zła i przemocy, bardzo kontrowersyjny - nie jest to bowiem klasyczna kara więzienia, a pranie mózgu.
Pozycja zaliczana już do klasyków, trzeba zaznaczyć mocną czcionką, że taka kategoryzacja ma swoje podłoże i to konkretne. Powodów jest kilka... dużo..., a raczej masa, jednak nie w tym tkwi cała esencja. Nie w treści, nie w fabule, a w formie! Tutaj na chwilę przystanę, żebyśmy w ciszy kontemplowali to stwierdzenie... Powiadają, że wyjątek potwierdza regułę. W mojej literackiej podróży spotkałam się tylko z kilkoma pozycjami, które faktycznie wyginałyby się poza ramy schematu spychania formy na drugi plan. W tym przypadku, nie mam serca nie zwrócić waszej uwagi na nią właśnie!
Burgess stworzył zupełnie nowy język właśnie dla poparcia swojej idei. Mistrzowska mieszanina sloganów: więziennego, młodzieżowego i gangsterskiego, z wstawkami słów wyjętych z języka rosyjskiego, niesamowicie wzbogaca fabułę, ukazując nie Alexa, jako głównego bohatera, ale język. Przyznam, że tę idee doceniłam dopiero w połowie książki, przez pierwsze rozdziały bardzo trudno było mi się wgryźć w fabułę, przymykając oko na język, bo jego "inność" przykuwała całą moją uwagę. Ze względu na to, że sięgnęłam po wersje zrusyfikowaną, a w rosyjskim powiedzieć nie umiem zupełnie nic, dlatego byłoby mi jeszcze trudnej zrozumieć sens większości zdań. Jest to początkowo zupełny bełkot, język, którego uczyć możemy się ze strony na stronę. Jestem pewna, że w moim przypadku, wersję zamerykanizowaną, czytałoby mi się bardziej komfortowo, z drugiej strony, dzięki nieznajomości rosyjskiego, język stał się dla mnie w całości fikcją, bo znaczenie tylko nikłej ilości słów mogłam się domyślić. Jednak mimo tego, że język jest niewątpliwie ciężki do przebrnięcia, idealnie podkreśla inność świata przedstawionego i to właśnie on jest 'obiektem' wzbudzającym u czytelnika największe emocje. Biorąc pod uwagę wielką pracę samego autora w stworzeniu nowego mistrzowskiego języka, wielkie gratulacje należą się również Ben'owi Stiller'owi, bo za brawurowe tłumaczenie, świetną znajomość polszczyzny i wielkie lingwistyczne zdolności, należą mu się niewątpliwie owacje na stojąco. Sam tłumacz, wysoki poziom przedsięwzięcia jaki go spotkał opisuje w posłowiu, gdzie przedstawia również swój punkt widzenia i subiektywną interpretacje dzieła Burgessa. Na końcu znajduje się również mini słowniczek, który niewątpliwie bardzo ułatwia przyswojenie trudnego języka.
Burgess stworzył zupełnie nowy język właśnie dla poparcia swojej idei. Mistrzowska mieszanina sloganów: więziennego, młodzieżowego i gangsterskiego, z wstawkami słów wyjętych z języka rosyjskiego, niesamowicie wzbogaca fabułę, ukazując nie Alexa, jako głównego bohatera, ale język. Przyznam, że tę idee doceniłam dopiero w połowie książki, przez pierwsze rozdziały bardzo trudno było mi się wgryźć w fabułę, przymykając oko na język, bo jego "inność" przykuwała całą moją uwagę. Ze względu na to, że sięgnęłam po wersje zrusyfikowaną, a w rosyjskim powiedzieć nie umiem zupełnie nic, dlatego byłoby mi jeszcze trudnej zrozumieć sens większości zdań. Jest to początkowo zupełny bełkot, język, którego uczyć możemy się ze strony na stronę. Jestem pewna, że w moim przypadku, wersję zamerykanizowaną, czytałoby mi się bardziej komfortowo, z drugiej strony, dzięki nieznajomości rosyjskiego, język stał się dla mnie w całości fikcją, bo znaczenie tylko nikłej ilości słów mogłam się domyślić. Jednak mimo tego, że język jest niewątpliwie ciężki do przebrnięcia, idealnie podkreśla inność świata przedstawionego i to właśnie on jest 'obiektem' wzbudzającym u czytelnika największe emocje. Biorąc pod uwagę wielką pracę samego autora w stworzeniu nowego mistrzowskiego języka, wielkie gratulacje należą się również Ben'owi Stiller'owi, bo za brawurowe tłumaczenie, świetną znajomość polszczyzny i wielkie lingwistyczne zdolności, należą mu się niewątpliwie owacje na stojąco. Sam tłumacz, wysoki poziom przedsięwzięcia jaki go spotkał opisuje w posłowiu, gdzie przedstawia również swój punkt widzenia i subiektywną interpretacje dzieła Burgessa. Na końcu znajduje się również mini słowniczek, który niewątpliwie bardzo ułatwia przyswojenie trudnego języka.
W swojej antyutopijnej wizji Burgess przedstawia społeczeństwo pogrążone w wielkim, ciężkim chaosie, dyktatorską władzę i prawo, które pomimo tego, że z definicji powinno być moralnie poprawne, wcale takie nie jest. Zdegenerowany świat przedstawiony i zdemoralizowana hierarchia wartości, z którą Czytelnik spotka się niejeden raz, zmusza do przemyśleń. Spotkamy się jednak nie tylko z literaturą fantastyczną, ale i psychologiczną, filozoficzną, a także poniekąd z kryminałem. Ta mieszanina gatunków daje wręcz wybuchowy efekt wrażeń i emocji, które zostają na długo po skończeniu lektury.
„A może człowiek wybierający zło jest w jakiś sposób lepszy od takiego, któremu narzuca się dobro?”
"Mechaniczna pomarańcza" Anthony'ego Burgess'a to książka, która zadziwia, wzrusza, przeraża i szokuje. Jest to swoista krytyka ustrojów politycznych i działania władzy, w wykonaniu mistrzowskim. Zarówno dystopijny klimat jak i techniczną stronę fabuły, z czystym sercem mogę porównać swoim poziomem do Orwella i jego "Roku 1984". Pozycja niewątpliwie obowiązkowa dla każdego chcącego doświadczyć wejścia w zupełnie inny świat, świat gdzie władza głaska przestępców po główkach, a oni sami śmieją się jej w twarz. Świat okrutny, wydawać by się mogło, że fikcyjny, ale pod wieloma względami trafny i pokrywający się z rzeczywistością.
Po przygodach z fantastyką, zapragnęłam niepokoju... Strachu i grozy. Chciałam wejść w świat horroru i zetknąć się ze światem pośrednim, światem między namacalną rzeczywistością, a tym co niedostrzegalne. Światem duchów, zmór i cieni. "Kobieta w czerni" Susan Hill to książka pierwsza z brzegu o etykietce 'horror', którą wzięłam do ręki czując wzmagającą chęć literackiego lęku. Niestety sam klimat nie wystarczył bym poczuła się spełniona... Kolokwialnie rzecz ujmując: szału nie ma, dupy nie urywa.
★★★★★★☆☆☆☆
Spowity mgłą i tajemnicą Dom na Węgorzowych Moczarach góruje nad omiatanymi przez morskie wichry bagnami, odcięty od świata i niedostępny, gdy fale przypływu pochłoną Ławicę Dziewięciu Topielców – jedyną drogę, jaka łączy go z lądem.
Arthur Kipps, młody notariusz z Londynu, przyjeżdża na pogrzeb samotnej właścicielki domu, by uporządkować pozostawione przez zmarłą papiery. Nie wie jeszcze, co wydarzyło się przed laty w domu i na otaczających go bagnach. Nie wie, kim jest kobieta w czarnej sukni, która ukazuje mu się z oddali. Lecz wkrótce odkryje przerażający sekret Domu na Węgorzowych Moczarach i pojmie, jak straszliwą zapowiedzią jest pojawienie się kobiety w czerni…
źródło opisu: Wydawnictwo Amber, 2012
Mam dziwną przypadłość, a raczej skazę, która ogranicza mi dostęp do kinematografii typu horror... Jednak - i to może co poniektórych dziwić - uwielbiam literaturę tegoż gatunku. Tak więc kiedy po rekomendacjach ekranizacji "Kobiety w czerni" moich "strasznych" znajomych, ujrzałam możliwość wymiany na Targach Książek w Krakowie... zaryzykowałam i postanowiłam ją posiąść. Pierwsze co wpadło mi w oko, było nawiązanie do klasyki kryminału literatury angielskiej - tajemniczej "Kobiety w bieli" (któż by się spodziewał?), a także fakt, iż adaptacja teatralna tej powieści jest wystawiana od 1989 roku w londyńskim West Endzie, aż do dzisiaj! Czyni ją drugą najdłużej graną sztuką w tymże teatrze! To wystarczyło, żeby podnieść moje oczekiwania - co okazało się zgubne... w pewnym stopniu.
"Strach podpowiadał mi, żebym opuścił to miejsce, ale brakło mi sił, żeby odwrócić się i uciec."
Dom na Węgorzowych Moczarach, to miejsce owiane mgłą i wszechobecną śmiercią... Miejsce magiczne, które nie dość, że Susan Hill omiotała świetnie zobrazowanym klimatem XIX-wiecznej Anglii, ale utrzymała go "od bieguna do bieguna". Tajemnica zmarłej kobiety, opuszczony dom otoczony mrocznymi bagnami i wiejącym wichrem. Atmosfera to zdecydowanie jeden z najlepszych aspektów powieści, po zakończeniu pozostawił miły dreszczyk satysfakcji światem przedstawionym, więc nie da się go ominąć. Klimat zdecydowanie umożliwiający rozwinięcie skrzydeł wyobraźni, jednak... pomijając świetnie rozbudowane tło i atmosferę, nie umiałam w pełni wczuć się w historię i emocjonalność bohaterów.
Natkniemy się też na język, który według mnie genialnie wprowadza w nastrojowość mrocznego domu. Ze względu właśnie na ten nastrój i bardzo przystępny, plastyczny styl autorki pochłonęłam tę książkę w mgnieniu oka. Susan Hill nie tyle co na czystym strachu, skupia się bardziej na budowie grozy i wzbudzeniu w czytelniku niepokoju. I tak, udało jej się to, ale niestety... tylko w niektórych momentach. Miejscami ciemność towarzysząca mi podczas lektury zdawała się kryć mroczne szepty... a miejscami wiało nudą.
"Gdy człowiek umiera w gniewie, jego ostatnia wola posiada moc nadprzyrodzoną, w ten sposób rodzi się klątwa."
Nie mogę odjąć "Kobiecie w czerni" klimatu, jednak jak na horror zabrakło mi, no właśnie grozy. Susan Hill za bardzo wczuła się w rozbudowywanie akcji, która w efekcie końcowym zaczęła stawiać pierwsze kroki dopiero w połowie książki. I tak, pierwsza połowa, to nic innego, jak "wstęp" - miejscami naprawdę nużący. Druga połowa miejscami trzyma w napięciu, niestety nie znajdziemy tutaj czystego horroru, który spędzi sen z powiek, ot co lekka literatura grozy. Niektórzy, licząc mnie, nie przepadają za długimi rozdziałami. Warto więc napomknąć, że 30 stronicowe rozdziały to norma i ogólne minimum.
Zakończenie również nie wbija w fotel, po skoczeniu lektury na usta ciśnie się wręcz pytanie czy autorka straciła wenę twórczą? Niestety przewidywalność w tym wypadku jest naprawdę widoczna, więc jeśli lubicie zaskakujące zakończenia - możecie się zawieść.
"Nabrałem przekonania, że nie powinniśmy niczego odkładać na potem, ale chwytać z miejsca każdą radość, każdy uśmiech losu, każdą sprzyjającą okazję i nie pozwalać, aby wymknęły się nam z rąk."
"Kobieta w czerni" Susan Hill to książka miejscami porywająca, miejscami nużąca, która bardziej zasługuje na tytuł lekkiej literatury grozy, niż na horror. Klimatyczna, o świetnie rozbudowanym tle XIX - wiecznej Anglii i dość przewidywalnym zakończeniu. W końcu, jest to powieść o żałobie i cierpieniu, które mimo minionego już czasu nie pozwala o sobie zapomnieć. Książka o przeszłości i bólu wspomnień, którego mimo wszelkich starań nie da się wymazać z pamięci. I wreszcie: Czy bolączki życia pozostają z duszą, nawet po śmierci? I wreszcie... kim jest Kobieta w czerni?
Religia jest niczym innym jak grą polityczną - światem władzy i wpływów. Im więcej masz wyznawców, tym większą masz władzę. Im lepszą taktykę obrałeś, tym lepsze rezultaty osiągniesz. Boga nie ma - zdemoralizowane anioły zaczynają znajdywać pobratymców wśród demonów. Tylko jak do współczesnego świata pełnego utarczek między bóstwami i bogami każdej istniejącej religii ma się Loki? Zwiastuje Ragnarok. Zwiastuje apokalipsę.